wtorek, 18 grudnia 2012

Za sterem

Minął szalony czas w pracy. Wyszłam sama z siebie, stanęłam obok i zrobiłam. Niestety dla szefa nie do końca było wszytko tak, jakby tego chciał. Za pracę po kilkanaście godzin dziennie, w chorobie z gorączką czeka mnie dywanik. To nic tam, że cudem załatwiłam z urzędnikiem, by resztę papierów donieść "najszybciej jak się na" - szef nie podpisze póki ze mną nie porozmawia! nic nie podpisze!
No dobra, przyznaję się, wzięłam się za to na ostatnia chwilę, na jego poprawki nie było czasu oraz ukryty motyw, którego mu nie wyjawię - że się go zwyczajnie boję, wiecznie nie ma czasu, trzeba się wbijać w słowo, narażać na bycie zawadzającym i do tego te uwagi, obnażające moją niekompetencje. Wymiękłam.
Na własne życzenie wpakowałam się w sytuację, gdzie te lęki się urzeczywistnią.

Tymczasem kotek rośnie zdrowo. Jest tak samo piękny i kochany, co psotniś i dożarty. Czasem już nie mam siły. Ma niespożytą energię. Zabawa 3x dziennie minimum, włącznie z moim bieganiem za nim po korytarzu.
Głupio to brzmi, ale kotek dopełnił moje jestestwo, czuję się szczęśliwsza.

sobota, 24 listopada 2012

Szalona chemiczka

Zacznę od tego, że już jest stabilnie, etap szaleństwa przeszedł w etap "kota", ale po kolei.

Od ostatniego postu wydarzyło się bardzo wiele. Przede wszystkim sprawy z Nim nie pomogły. Ale to nie jest dokładnie tak, jak ja to postrzegam. Przestałam zauważać dobre rzeczy w tym związku, a skupiłam się na niedoskonałościach, nawet rozmowa o Alicji przebiegła w kontekście filmu: "Oczy szeroko zamknięte", który o tym był: cały czas mamy okazję, podobają nam się inni, mimo to, dokonujemy wyboru. Z resztą nie będę tłumaczyć.
Te krótkie dni, niedawna sesja na terapii poruszająca niezwykle bolesne tematy i problemy w związku spowodowały, że oszalałam. Nazwa nieprofesjonalna, ale jakże oddająca irracjonalność i nierealność tych przeżyć. Wpadłam w jakiś stan nerwicowo - lękowo - depresyjny. Lęk zdecydowanie dominował, do tego stopnia, że przerażały mnie wszystkie niespodziewane dźwięki, szumy nabrały innego tonu... nie umiem opisać. Najlepiej chyba oddadzą to Jego słowa, z płaczem próbowałam mu to wytłumaczyć. Skomentował: "Kiedy szedłem nocą przez las, każdy szelest wydawał się podejrzany".
Dokładnie tak się czułam, tylko to trwało 24 godziny na dobę. Byłam w innym wymiarze, coś    niezaprzeczalnie się zmieniło, tylko co.
Przerażona, że to psychoza udałam się do psychiatry, która stwierdziła, że to towarzyszący depresji wysoki poziom lęku. Przepisała antydepresanty, które wzięłam, ze strachu co może się stać, gdy tego nie zrobię.
Tymczasem koszmar miał dopiero nadejść. Jak się okazało, jestem nadwrażliwa na ten lek ( łatwe do przewidzenia, dajcie spokój, ważę 48 kg). Przeżyłam prawdziwe piekło. To co się stało po pierwszej dawce, jest do określenia tylko dwoma słowami "bad trip". Serio, chciałam nawet skończyć ze sobą. Jeśli teraz tak ma wyglądać moje życie? Szczęściem powiedziałam Mu, żeby kategorycznie nie zostawiał mnie w nocy, w dzień żeby był jak najszybciej po pracy, bo nie odpowiadam za siebie, jestem szalona. I Był. Mimo, że się trzęsłam, wymiotowałam, nie spałam całą noc...
Na pierwszej dawce się skończyło, nazajutrz dzwoniłam do przychodni, przerażona, co teraz robić? Brać czy nie. Przykrym jest, że nie zostałam przełączona do lekarza, ani nawet nie podano mi żadnego telefonu, gdzie można by uzyskać poradę. Pani recepcjonistka skwitowała, że lekarz który mnie leczy, będzie dopiero w poniedziałek, a ja nie muszę brać tego leku, ona nie umie mi pomóc.
Przykre. A jakże przykrym się okazało, gdy parę dni później szukając informacji w profesjonalnej bazie danych dla lekarzy o lekach (z pracy mam dostęp), znalazłam informacje o niebezpiecznych dla zdrowia i życia objawach, które wymagają natychmiastowej interwencji lekarza.

Otóż miałam część z nich.

W ogromnym stanie histerii zdecydowałam szczęśliwie sama, że nie wezmę więcej. I dobrze. Mogło skończyć się śmiercią... Najgorszym chyba było to, że człowiek sam nie jest w stanie określić, czy to co przezywa to skutek leku i przejdzie, czy też oszalał do reszty i czeka go jedynie szpital. Wszytko jest bardzo realne i prawdziwe.

Z dnia na dzień było coraz lepiej, a w feralny poniedziałek poszłam do pani doktor, która nie za bardzo przejęła się swoim błędem. Stwierdziła tylko, że faktycznie dawka była za duża, ale tego nikt nie mógł przewidzieć, jak kto i na co zareaguje. Tiaa...


Tymczasem  w ostatnich dniach zaadoptowałam kotka, który od tamtej chwili stał się przynajmniej połową mojego świata. Może o nim w następnym poście, bo się rozpisałam.

P.S. Czuję się już dobrze.

piątek, 9 listopada 2012

Niezła mieszanka

Jak się to pozbiera do kupy, wychodzi niezła mieszanka.
Przyznam, że mnie to przerasta. Nie wytrzymuję, nie znoszę dobrze, nie strawiam.
Kolejny raz wychodzi, że potrzebuję Cię więcej. Każda Twoja odmowa boli. Nawet jeśli racjonalnie to sobie wytłumaczę, powierzchownie oznaczam znaczkiem "ok", to gdzieś tam z tyłu głowy, pozostaje ta emocja: ból, żal, zawód.
Staram się każdą z tych rzeczy rozpatrywać osobno, choć tak długo się nie da. Skrzętnie dorzucane są do kociołka poszczególne zdarzenia, warzy się strawa nie do przełknięcia.
Po pierwsze sprawa z zaręczynami. Wiem, że to jeszcze za wcześnie, ale mimo wszytko, kiedy okazałeś tą niechęć zabolało. Pomyślałam wtedy, że może źle Cię znów widzę, że miłość jaką mnie darzysz można zobaczyć jedynie moimi oczami i tylko nimi.
A ta Alicja? Powiedział, że ją sobie podziwia, bo jest piękna, czysto platonicznie, i że nie powinnam się o to złościć, bo mimo, że jestem piękna, są piękniejsze ode mnie.
Ja to oczywiście WIEM. Rozumiem intelektem. Najpiękniejsza nie jestem. Ale powiedzieć to swojej kobiecie to zwyczajny strzał w stopę.
Mogę to opisać, jak mi się niedawno śniło, gdy walczyłam z Achillesem. Zaczęłam od piety, najpierw tnąc na pół, potem wiłam miecz i trysnęła krew. Zrobiłeś mi to samo, wyznaniem o Alicji. Z resztą nie musiałeś nic mówić, sam ton wypowiadanego przez Ciebie imienia, kiedy mi ją przedstawiałeś, powiedział mi wszytko.
Na marginesie, wcale nie uważam jej za nadzwyczaj piękną - zadbana przeciętna kobieta. Na cóż mi się to zda. Achillesa tylko w ten sposób dało się zabić, w moim śnie usiał na ziemi, opierając o coś plecy, wiedział, że zostało mu tylko powolne konanie. Zdjął przyłbicę, uwolnił długie blond włosy i kobiece lico. Był kobietą i konał, jak ja konam.