wtorek, 18 grudnia 2012

Za sterem

Minął szalony czas w pracy. Wyszłam sama z siebie, stanęłam obok i zrobiłam. Niestety dla szefa nie do końca było wszytko tak, jakby tego chciał. Za pracę po kilkanaście godzin dziennie, w chorobie z gorączką czeka mnie dywanik. To nic tam, że cudem załatwiłam z urzędnikiem, by resztę papierów donieść "najszybciej jak się na" - szef nie podpisze póki ze mną nie porozmawia! nic nie podpisze!
No dobra, przyznaję się, wzięłam się za to na ostatnia chwilę, na jego poprawki nie było czasu oraz ukryty motyw, którego mu nie wyjawię - że się go zwyczajnie boję, wiecznie nie ma czasu, trzeba się wbijać w słowo, narażać na bycie zawadzającym i do tego te uwagi, obnażające moją niekompetencje. Wymiękłam.
Na własne życzenie wpakowałam się w sytuację, gdzie te lęki się urzeczywistnią.

Tymczasem kotek rośnie zdrowo. Jest tak samo piękny i kochany, co psotniś i dożarty. Czasem już nie mam siły. Ma niespożytą energię. Zabawa 3x dziennie minimum, włącznie z moim bieganiem za nim po korytarzu.
Głupio to brzmi, ale kotek dopełnił moje jestestwo, czuję się szczęśliwsza.