sobota, 30 marca 2013

Miserable

Nie da się niestety zaprzeczyć, że mój byt ostatnio jest po prostu przykry. Z angielskiego miserable. Tyle nasłuchałam się nieszczęśliwych piosenek kiedy byłam w Anglii, że teraz emocje są wydatniejsze po angielsku.
Można przeczytać wcześniejsze posty, choć nie częste, łatwo zauważyć, że to się zbierało od dłuższego czasu. Lęk w końcu przeszedł w nerwicę i zawładnął świadomością.
Zostałam zapytana niedawno, jak przeżyłam dotąd te 28 lat? No jak. Szybko przyszła retrospekcja - ukazała smutny obraz. Było tak zawsze. Moje życie to pasmo przetrwania, zaciskania zębów i marzenia o lepszym jutrze, które nigdy nie nadchodzi. Kiedy już mi się wydało, że mam siłę by sięgnąć po to co chcę, by wyjść z cienia i zacząć żyć - lęk pokazał gdzie moje miejsce.
To prawda, nie mam dobrego zasobu, nie miałam szczęśliwego dzieciństwa ani kształtującego wieku nastoletniego. Nie mam z czego czerpać siły.
Może teraz jest inaczej. Jakaś szersza perspektywa się ukazuje, a emocje stają się wytłumaczalne. Można je jakoś okiełzać, spojrzeć z boku, oswoić. Do pewnego stopnia. Przychodzi taki czas, szczególnie popołudniami, kiedy lęk się wzmaga. Zaciska się żołądek, sztywnieją mięśnie, boję się ruszyć, a umysł krzyczy. Staram się wtedy odwrócić uwagę. Włączam ulubiony program z netu, zwykle mnie uspokaja.
Sen jest cudowny. W śnie wszytko przechodzi. Ból ustępuje. Łóżko jest bardzo bezpieczne. Ciepło, spokój, cisza i noc - działają kojąco. Czasami bym chciała, żeby noc nigdy nie odchodziła, żeby ta sielanka trwała wiecznie. Żebym wiecznie spała, a nie żyła. Niestety przychodzi poranek i wraca napięcie.
Kolejna rzecz do pracy: co takiego w sobie ma noc, czego nie miał dzień?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz